Przejdź do głównych treściPrzejdź do głównego menu
poniedziałek, 23 grudnia 2024 12:15
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Wiem, kto odpowiada za śmierć „Dina” oraz za zatajenie prawdy. Teraz czas abym zrobił rachunek sumienia (część V - ostatnia)

Nie można cofnąć czasu. Można jednak i trzeba wyjaśnić śmierć Dina. Moje wypowiedzi nie zmienią wizerunku Jerzego w jego najbliższym otoczeniu. Rodzina wie, jakim był. Teraz wiedzą, dlaczego nie żyje. Wiem, kto ponosi odpowiedzialność za jego śmierć oraz późniejsze zatajenie prawdy – mówi pan Krzysztof z Bielska-Białej.

Autor: świadectwo ukończenia kursu przez pana Krzysztofa z Bielska-Białej

Publikujemy ostatnią część, będącą podsumowaniem przejmującego rozliczenia z przeszłością pana Krzysztofa, który dzięki portalowi igryfino odnalazł rodzinę Jurka. Obaj panowie byli żołnierzami tego samego plutonu. Grób Jerzego „Dina” znajduje się na cmentarzu w Gryfinie. Mężczyzna zginął od rany postrzałowej, pełniąc wartę na terenie COSSTWiL (Oleśnica) w styczniu 1987 roku.

-Chcę jego bliskim przybliżyć okoliczności śmierci, które nie są im znane – mówi pan Krzysztof z Bielska-Białej. Dla autora jest to swojego rodzaju rozliczenie z przeszłością, rachunek sumienia, próba oczyszczenia…

 

Pierwszą część wspomnień opublikowaliśmy tutaj:

http://www.igryfino.pl/wiadomosci/22668,odnalazlem-rodzine-jurka-dzieki-igryfino-teraz-cza

Drugą część tutaj:

http://http://www.igryfino.pl/wiadomosci/22681,zameldowalem-stan-plutonu-minus-jeden-teraz-czas-a

Trzecią tutaj:

http://www.igryfino.pl/wiadomosci/22692,o-smierci-jurka-chcial-poznac-prawde-teraz-czas-ab

Czwartą tutaj:

http://www.igryfino.pl/wiadomosci/22693,robie-to-dla-rodziny-dina-chce-zeby-poznala-prawde

Teraz zapraszamy na część piątą – ostatnią.

 

Telefon jednak nie zadzwonił…

Niektóre osoby wykazują zdziwienie, że po tylu latach pamiętam tak wiele szczegółów. To nie jest tak, że po 30 latach coś sobie przypomniałem i zacząłem pisać. Każdego roku, w dniu 1 listopada wracałem do tamtych zdarzeń. Podobnie jak w święta Bożego Narodzenia i Wielkanocne. Ja nie muszę sobie dzisiaj tego wszystkiego przypominać. Ja nigdy o tym wszystkim nie zapomniałem.

Kiedy pisałem (opublikowane ostatecznie na igryfino) teksty, nie zakładałem, że dojdzie kiedykolwiek do publikacji. To była całkowicie prywatna korespondencja, którą przesłałem  kuzynowi „Dina” (Andrzejowi). Chciałem, żeby przekazał całość Rodzicom Jurka. Podałem swój numer telefonu, deklarując gotowość udzielenia ew. dodatkowych informacji. Liczyłem się z tym, że usłyszę … różne rzeczy. Jednak telefon nie zadzwonił. Uznałem wtedy, że publikacja jest  bardzo dobrym rozwiązaniem.

W ramach publikacji, portal dokonał drobnych, niezbędnych korekt. Pisząc do bliskich, określałem tylko dni tygodnia. Jeżeli coś wydarzyło się w sobotę, to nie dodawałem konkretnej daty. Bliscy dobrze pamiętają dzień, kiedy zginął „Dino”. Upublicznienie treści wymagało wprowadzenia takich (i podobnych  - np. śródtytuły) uzupełnień.

****************

Walczę ze stereotypem

Uznałem, że wszyscy powinni poznać prawdę, nie tylko osoby najbliższe.

Funkcjonuje pewien stereotyp związany z żołnierzami, podejmującymi tak tragiczne decyzje jak „Dino”. Jeżeli zachowanie nie znajduje żadnego konkretnego uzasadnienia : („nie wiadomo dlaczego”), wiele osób samodzielnie znajduje odpowiedź. Skoro taki żołnierz wykonywał te same zadania co pozostali żołnierze jego plutonu, tylko on podjął taką decyzję, to widocznie z nim coś było nie tak. Prawdopodobnie to człowiek słabszy od pozostałych, mięczak, rozchwiany (a może nawet chory) psychicznie itp.

Z podobnymi opiniami spotykałem się podczas rozmów z kolegami służącymi w innych jednostkach, kiedy już wyszedłem do cywila. W ramach (niektórych) komentarzy na niniejszym portalu, potwierdzają się skłonności do powielania tego stereotypu.

 

Chcę wyjaśnić skutecznie, dlatego robię to publicznie

Rodzicom tego tłumaczyć nie muszę. Są jednak dalsi znajomi, sąsiedzi ... oraz ci, którzy nigdy „Dina” nie poznali osobiście, znają jego tragiczny koniec z opowiadań innych ludzi. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że wiele z tych osób poddaje się opisanemu stereotypowi. Oceniają „Dina” właśnie w ten sposób.

To nie Rodzice „Dina” wykreowali teorię, że „nie wiadomo dlaczego”. Zrobiło to wojsko, którego elementem był nasz pluton, a ja jego żołnierzem. To, że „Dino” kiedykolwiek, przez kogokolwiek został oceniony w ten sposób, to nasza wina. Nie można cofnąć czasu. Można jednak wyjaśnić, że takie oceny były błędne, uchronić przed podobnymi w przyszłości.

Chcąc tego dokonać skutecznie, należy to zrobić publicznie. To podstawowy powód, dla którego zdecydowałem się opublikować całość wyjaśnień na niniejszym portalu.

Być może ujawnienie prawdy o okolicznościach śmierci „Dina”, skłoni niektóre osoby do odejścia od stereotypów, w ocenie innych, podobnych przypadków.

******************

To wojsko ponosi odpowiedzialność

Oczywiście, moje wypowiedzi nie zmienią wizerunku „Dina” w jego najbliższym otoczeniu. Rodzina wie, jakim był. Teraz wiedzą, dlaczego nie żyje, jak przebiegał ostatni okres jego życia. Myślę, że to pytanie czasami wracało, pozostając dotychczas bez odpowiedzi. W przypadku takiej tragedii, czasami ludzie doszukują się jakiejś odpowiedzialności osób z najbliższego otoczenia (z cywila). Jeżeli ktokolwiek  w otoczeniu „Dina” snuł kiedykolwiek podobne domysły, teraz może już spokojnie spać. Całkowitą odpowiedzialność za jego śmierć oraz późniejsze zatajenie prawdy, ponosi wojsko.

*******************

Dino miał gorzej od nas. Dlatego nie żyje

Wśród komentarzy, znaczna część opiera się na założeniu, że „wszyscy mieliśmy tak samo”. To nieprawda. Ja miałem podobnie jak wy. „Dino” miał gorzej od nas. To dlatego my żyjemy, on nie.

Zdecydowałem się na opublikowanie własnego świadectwa. Skończyłem szkółkę z oceną bardzo dobrą. Nie dlatego, że punktowałem u przełożonych. Wręcz przeciwnie. Nigdy na szkółce nie byłem na przepustce (podobnie jak większość naszego plutonu). Na taką ocenę sobie zasłużyłem. W tej ocenie jest zawarta duża ilość mojego potu.  „Dino” wcale nie był gorszym żołnierzem niż ja.

 

Świadectwo świadczy o mnie. Moje słowa są świadectwem dla „Dina”

Nie było „tak samo”. Po ukończeniu szkółki w Oleśnicy, służyłem w Pierwszej Eskadrze Lotnictwa Myśliwskiego (klucz - osprzęt), na lotnisku Katowice – Mierzęcice. W  związku z rozwiązaniem jednostki, późnym latem 1987r. zostałem przeniesiony na lotnisko Poznań – Krzesiny. Pełniłem służbę w trzech jednostkach. W każdej z nich było inaczej.

Opisywałem zajęcia nocne zimą w Oleśnicy. Już po szkółce, po przeniesieniu do pułków bojowych mieliśmy loty nocne. Warunki były nieporównywalnie lepsze. W okresie jesienno-zimowym mieliśmy dodatkowe kombinezony (z podpinką), które zakładaliśmy na moro. Kiedy eskadra wystartowała, mieliśmy od kilkunastu minut do pół godziny wolnego czasu (później eskadra podchodziła do lądowania). Mogliśmy wówczas pójść do pobliskiego bufetu, kupić sobie gorącą zupę, drugie danie... albo po prostu ogrzać się w ciepłym pomieszczeniu, napić się gorącej kawy. Jeżeli loty nocne trwały długo, nie chodziliśmy na stołówkę, żeby zjeść śniadanie. Mogliśmy  spać dłużej niż w Oleśnicy, śniadanie zabezpieczał podoficer (posiłki donoszone na eskadrę w termosach).

„Fala” też była różna. Na szkółce praktycznie nie istniała. W Mierzęcicach dowiedziałem się, co to „jechanie klaty”, „szafa grająca”, recytowanie „panoramki” przed położeniem się spać itp. W Poznaniu tego w ogóle nie było. 

 

Postawiono mi zarzuty

Podczas służby w Mierzęcicach doszło do zdarzeń, w efekcie których prokuratura wojskowa  postawiła mi zarzuty. Ostatecznie, postępowanie przeciwko mnie zostało umorzone. Jak wyczytałem z uzasadnienia, wystąpiła „niska szkodliwość społeczna”. Wszystko dlatego, że „kierowałem się źle pojętym koleżeństwem wobec szefa eskadry” (odpowiednik szefa kompanii w wojskach lądowych). Wykonywałem rozkazy. Nie słyszałem nigdy o przypadku, żeby pomiędzy młodym żołnierzem i szefem eskadry występowały relacje „koleżeńskie”. 

Kiedy służyłem w Poznaniu, doszło na eskadrze do kradzieży kilku sztuk broni. W dniu, gdy sprawa ujrzała światło dzienne, pełniłem służbę. Zostałem z niej zdjęty przez WSW, przewieziony do placówki kontrwywiadu, mieszczącej się w sztabie jednostki. Po kilku dniach przesłuchań utraciłem przytomność. Okres od 6 stycznia  do 10 lutego 1988 r. spędziłem w 111 Szpitalu Wojskowym, oddział neurologii. Jeszcze w trakcie mojego pobytu w szpitalu, sprawa się wyjaśniła. Nie miałem żadnego związku ze wspomnianą kradzieżą.

 

Moje i wasze prawo do ocen

Nie chcę się w tym miejscu licytować z kimkolwiek: kto miał gorzej? Nie opisuję warunków służby, którą mieli inni żołnierze. Chcę jedynie zaznaczyć, że nie jestem gorszy od was. Nie chcę nikomu niczego odbierać. „Dino” miał gorzej niż my. To ja mam prawo dokonywać takich ocen. Porównywać. Kiedy czytam niektóre komentarze, to ciśnienie się podnosi. Jakie macie prawo dokonywać takich ocen ?

Niektórzy starają się wykazać, że też nie spali. Nie spaliście, podobnie jak ja. „Dino” spał mniej niż my.

Trudno wyrazić słowami, jak człowiek może być bardzo zmęczony. Kierowca jadący z pasażerem jest mniej podatny na skutki zmęczenia. Jest utrzymywana jakaś aktywność wynikająca z bieżącej rozmowy. Kiedy ktoś prowadzi samochód samotnie, szybciej popada w stan znużenia  - cywilowi inaczej tego nie mogę wyjaśnić.

Do czasu aż „Dino” był na wartowni, w grupie, zagrożenie nie występowało. Gdy został sam, na posterunku, w drugiej godzinie doszło do decyzji, które okazały się być tragiczne w skutkach.

***************************

Co mogliśmy zrobić ?

Wielokrotnie zadawałem sobie to pytanie. Odpowiedź wcale nie jest prosta.

Każdy mógł się zwrócić do politycznego. Tak stanowiły regulaminy. Te same regulaminy mówiły, że żołnierz może leżeć na łóżku pół godziny po posiłku. Ktoś leżał na łóżku po posiłku, szczególnie „za młodego” ?

Polityczny był gotów przyjąć każdą skargę. Słuchając „młodego” wykazywał zdziwienie, że opisywane sytuacje mają miejsce. Deklarował, że załatwi sprawę, bo tak być w wojsku nie może. Później polityczny szedł do bezpośredniego przełożonego „młodego” : „Słuchaj, masz tam u siebie takiego podpierdalacza, był u mnie, mówił że …. to zrób z nim coś, albo ja będę musiał jakoś reagować”. Przełożony (plus starsi służbą od „młodego”) mieli kilka dni. Później „młody” szedł do politycznego, tłumacząc, że był źle zrozumiany. Odkręcał wszystko. Polityczny potrafił być do tego stopnia hipokrytą, że pytał: „Na pewno ...?”.

Będąc już w wojsku „cywilem”, tłumaczyłem „młodym”, cokolwiek by się nie działo na eskadrze: nie korzystajcie z pomocy politycznego. Do tej pory uważam, że to była słuszna nauka.

Dlatego tego typu rady zamieszczane w ramach komentarzy uznaję za błędne.

***************************

Mam moralnego kaca

Oczywiście, że mam kaca moralnego. Zawsze go miałem. Mam nadal uchylać się od wszystkiego ? Wygodnie przecież utrzymywać wersję : „nie wiadomo dlaczego”.

Wiem, że najbliższa Rodzina ma do mnie olbrzymi żal. Szczególnie teraz, gdy rozwiałem jakiekolwiek ich wątpliwości. To ja ponoszę współodpowiedzialność. 

Każda część w ramach tytułu zawiera stwierdzeni: „Teraz czas abym zrobił rachunek

sumienia”. To wprost oznacza, że nie mam najmniejszego zamiaru wybielać się. Przed kimkolwiek. Nie napisałem niczego, co mogłoby dla mnie stanowić powód do dumy.

Do mojego „rachunku sumienia” należy doliczyć tak długą zwłokę w ujawnieniu prawdy. Do tego co napisałem dotychczas, powinienem chyba dodać brak odwagi. Wydarzyło się wiele złego. Każdy rok powodował, że trudniej było podjąć taką decyzję. Zachowywałem się jak uczeń, który wczoraj był na wagarach i w obawie o konsekwencje, decyduje się kolejny dzień spędzić na wagarach. To droga donikąd.

*******************

Jeśli ktoś będzie przechodził obok grobu „Dina”…

„Dino” wcale nie potrzebował pomocy ze względu na to, że był słabszy. Był bardziej obciążony od pozostałych. Właśnie to wymaga bardzo głośnego powiedzenia.

Rozważając wszelkie „za” i „przeciw”, nie byłem początkowo przekonany, czy należy wracać do tematu sprzed 30 lat. Teraz nie żałuję i gdybym miał kolejny raz podjąć decyzję, zrobiłbym tak samo.

 

Jeżeli ktoś będzie przechodził obok jego grobu, niech nie poddaje się stereotypowemu myśleniu, sugestiom „twardzieli”.  To nie był żaden „mięczak”. On po prostu doświadczył więcej od tych, którzy przeżyli. Właśnie chęć dokonania tego przekazu jest jednym z powodów, dla których upublicznienie tematu uznałem za słuszne.

********

Dziękuję portalowi igryfino.

 

Rodzinę Jerzego Gajdemskiego przepraszam.

 

Krzysztof z Bielska-Białej



Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
ReklamaMrówka
Reklama
Reklama