Oprócz zeznań, które nagraliśmy i udostępniamy w formie filmów, oskarżony radny Marek Brzeziński oraz oskarżyciel posiłkowy i zarazem poszkodowany Michał Słyż odpowiadali jeszcze na pytania sędzi Izabeli Kołodzińskiej-Jordan.
Brzeziński piętnuje policję
Z wypowiedzi radnego Marka Brzezińskiego wynikało, że ma pretensje do policji o nieodpowiednie zabezpieczenie manifestacji "Łańcuch światła", jaka odbywała się w lipcu 2017 r. przed gryfińskim sądem.
-Mam niestety małe pretensje do tego nieumundurowanego policjanta. Według mnie błędnie ocenił sytuację. Był nadaktywny. Biegał. Pewne rzeczy w samych zeznaniach albo pominął, albo nie widział lub zapamiętał to zupełnie inaczej. Mam pretensje, że nie zareagował odpowiednio na pana Słyża już w trakcie interwencji. Pan Słyż, jak już policjant wyciągnął go za bok, powiedział: „Powinienem mu jebnąć w ryj ale nie zrobiłem tego”. Cały czas pan Słyż zachowywał się emocjonalnie. Byłem stroną, która dążyła do ugody. Powiedziałem, że jestem w stanie zapłacić za pizzę, ale jeżeli przeprosi mnie publicznie za to, że nazwał mnie chamem. Usłyszałem, że mam zapłacić nie tylko za pizzę, ale też za fryzjera. Podczas całej czynności czułem od pana SŁyża zapach alkoholu. Mówił nielogicznie i agresywnie.
-Powiedział pan, że pudełko miało działać jak pług. Co pan miał na myśli? – pytał obrońca Paweł Pawełkiewicz.
-Pan Słyż tak szedł z tym pudełkiem aby ludzi rozpychać – mówił Brzeziński i skarżył się, że nie było zdecydowanej reakcji policji.
-Ani u jednego, ani u drugiego nie wyczułem woni alkoholu - zeznał policjant. Jednak badania alkomatem nie przeprowadzono.
Michał Słyż skarży się na działania radnego
Mecenas Igor Frydrykiewicz pytał oskarżyciela posiłkowego Michał Słyża:
-Czy popchniecie było celowe czy przypadkowe?
-Jestem o tym święcie przekonany, że dosłownie pan Marek chciał mnie „upolować”. I było uderzenie w okolicy miednicy – odpowiedział Michał Słyż.
Opowiedział sytuację, jak po zdarzeniu chciał się przyjąć do pracy i odmówiono mu ze względu na zdarzenie sprzed sądu.
-Kiedy pojawiłem się przed sądem, to byłem bezrobotny. Przyjechałem do Polski i szukałem zatrudnienia. Gdy poszedłem do pracodawcy to usłyszałem: My tu w Gryfinie znamy się jak stare psy i pan Marek jest moim kolegą – zeznał Michał Słyż.
Pytania obrońcy szły w kierunku sugerowania, że przejście z pizzą to była prowokacja. Ten wątek podjęła też sędzia.
-Dlaczego pan, gdy za pierwszym razem nie mógł przejść przez tłum przed sądem, próbował drugi raz? - pytała sędzia Izabela Kołodzińska-Jordan.
-Wręcz zażądałem, żeby policjanci zrobili mi przejście. To była najkrótsza droga do domu – odpowiedział Michał Słyż.
Policjant potwierdził, że pozwolił przejść przez tłum, ale zasugerował też przejście drugą stroną. Słyż nie posłuchał i stało się przed budynkiem sądu to, co doprowadziło do dzisiejszego procesu.
Napisz komentarz
Komentarze