Dla autora jest to swojego rodzaju rozliczenie z przeszłością, rachunek sumienia, próba oczyszczenia…
Pierwszą część wspomnień opublikowaliśmy tutaj:
http://www.igryfino.pl/wiadomosci/22668,odnalazlem-rodzine-jurka-dzieki-igryfino-teraz-cza
Drugą część tutaj:
http://www.igryfino.pl/wiadomosci/22681,zameldowalem-stan-plutonu-minus-jeden-teraz-czas-a
Przenieśmy się teraz do Oleśnicy, do drugiej połowy lat 80. XX wieku…
Pierwszy do jechania na szmacie, ostatni do wyra
Kiedy pluton wrócił z warty, wszyscy weszli do naszej sali. Czekali na otwarcie magazynu, żeby zdać broń. Zapytałem, co się wydarzyło, dlaczego?
/opis zdarzeń z relacji kolegów/
Na odprawie wart oficer dyżurny zapytał: „W jakiej sytuacji na twoim posterunku można przełożyć broń z położenia „na pas” w położenie „przez plecy”? Odpowiedź brzmiała: „W przypadku pożaru”. Żaden z wartowników nie znał prawidłowej odpowiedzi. Jednak pecha miał tylko „Dino”, bo pytanie było kierowane właśnie do niego.
Kiedy oficer dyżurny odszedł, „Rekinek” (rozprowadzający) powiedział do „Dina”: „No to masz już ciepło...” . Była niepisana zasada, że jak ktoś „da ciała” na odprawie wart (a to była taka sytuacja), to na warcie ma gorzej niż inni. Pierwszy do jechania na szmacie, ostatni do wyra.
Usłyszał strzał. Wyglądało to na morderstwo
Później, na wartowni, przez długi czas nie wydarzyło się nic szczególnego. „Dino” miał być na posterunku w godz. 20-22, przy magazynie uzbrojenia. Miał chodzić wokół tego magazynu.
Obok był drugi posterunek. Na tych dwóch posterunkach wartownicy mogli się wzajemnie widzieć. Nie licząc odcinka, kiedy wartownik na magazynie uzbrojenia („Dino”) jest całkowicie zasłonięty przez budynek – jedna boczna ściana.
24 stycznia 1987 r. kilka minut przed 22.00 (czyli tuż przed kolejną zmianą), wartownik zadzwonił na wartownię i poinformował, że od strony magazynu uzbrojenia słyszał strzał, wartownika nie widzi. Poinformowano oficera dyżurnego, sanitariusza (izbę chorych). Na miejsce pobiegła zmiana czuwająca z rozprowadzającym.
Na miejscu panował półmrok. Światło odbijało się od śniegu. Za magazynem uzbrojenia był mur, pod nim krzaki... Komuś nie wytrzymały nerwy, odbezpieczył i przeładował broń. Bez rozkazu. Reszta zrobiła to samo. Nikt nie wydał rozkazu, żeby broń zabezpieczyć.
Przybiegł sanitariusz, kierując się w stronę „Dina”. Tuż za nim biegł oficer dyżurny, krzycząc: „Tylko nie zadeptywać śladów !”. Na co sanitariusz (szeregowy): „Ja pierdolę twoje ślady!”.
Wszystkimi kierowały emocje. To wyglądało w pierwszej chwili na morderstwo.
*********************
Jedno łóżko pozostało puste
Nie uzyskałem żadnej odpowiedzi na pytanie: „dlaczego” ? Nikt nie wiedział. Później była kolacja, rejony… wolne chwile (jak nigdy) upływały w milczeniu.
Po capstrzyku położyliśmy się. Nie wiem w jakim celu. Przecież było wiadomo, że ot tak nie przejdziemy nad tym wszystkim do porządku dziennego. Jedno wyro pozostawało puste. Coraz bardziej zaczynaliśmy sobie zdawać sprawę z tego, co się wydarzyło.
Ktoś zaczął dyskusję, ktoś inny dołączył... po chwili okazało się, że nikt nie ma zamiaru spać. Usiedliśmy na łóżkach, zaczęliśmy wszyscy rozmawiać. Nasze dyskusje były pewnie słyszane na całej kompanii. Nie rozmawialiśmy szeptem, czasami wypowiedziom towarzyszył podniesiony głos. Na sali paliliśmy papierosy. Olaliśmy całkowicie regulamin. Podoficer nie miał odwagi, żeby wejść na naszą salę i zwrócić nam uwagę. Słusznie, bo to byłaby jego najgłupsza decyzja tej nocy.
Ciągle powracało pytanie: dlaczego ?
„Dino” na tematy osobiste najczęściej rozmawiał z „Okrajzem” (chłopak z Bytomia). Wypytywaliśmy go, o czym rozmawiali w ostatnim czasie, czy mówił coś o problemach w rodzinie … z dziewczyną… jakichkolwiek innych. Odpowiedział, że nie. Ostatnio było jak zawsze. Nigdy to nie były jakiekolwiek poważne tematy. Opowiadania na temat różnych zdarzeń, które miały miejsce w cywilu (w szkole, na jakiejś imprezie itp.) Nic szczególnego. Zachowywał się tak, jak zawsze.
Jakikolwiek związek z tym, co mogło się wydarzyć w Oleśnicy, za ogrodzeniem jednostki, z góry można było wykluczyć. „Dino” nie wychodził na przepustki (jak większość z nas). Lewizny w przypadku elewa były nierealne.
Pozostało przyczyn szukać w wojsku, na terenie jednostki
Wewnątrz naszego plutonu?
Nie było nawet nad czym się zastanawiać. Nikt „Dina” nie gnębił. Nawet nie miał takiej możliwości. Byliśmy zgraną grupą ludzi. Nigdy nie było między nami żadnych poważnych konfliktów, o czym świadczy fakt, że żadnego konfliktu w plutonie sobie nie przypominam.
Dowódca plutonu /pomocnik ?
Nie. Podczas zajęć (musztra, taktyka), łatwo jest wykazać, że jakiś żołnierz coś wykonuje źle, nakazać powtórzenie ćwiczenia. Jednak nie zauważyłem, żeby ktokolwiek w naszym plutonie był jakoś szczególnie gnębiony.
W zakresie porządków na sali, pewnie „Dino” miał robionego „pilota”. Nic szczególnego, chyba każdy w naszym plutonie to miał. Rejony – robił jak wszyscy pozostali.
Krople drążyły kamień
„Dino” w dniu pełnienia warty swoim zachowaniem nie różnił się od tego, jak zachowywał się w pozostałe dni. Jeszcze na pół godziny przed wyjściem na posterunek, na wartowni uczył drugiego żołnierza grać w szachy. Tak nie zachowuje się człowiek, który nagle dowiedział się o czymś okropnym, co w efekcie może go pchnąć do samobójstwa. „Dino” nie był przygnębiony przed wyjściem na posterunek.
Jak dla mnie było oczywiste, że jego decyzja nie wynikała z jakiegoś jednego zdarzenia.
To musiała być jakaś seria drobnych zdarzeń: „kropla drąży kamień”.
Czym właściwie różnił się „Dino” od innych żołnierzy naszego plutonu ?
Właściwie jedyna różnica polegała na tym, że wszyscy bardzo potrzebowaliśmy snu (odpoczynku), a „Dino”… potrzebował go jeszcze bardziej. To przez te służby na stołówce, które powodowały, że systematycznie sypiał mniej niż reszta.
Taki był (jest) mój pogląd, nie wszyscy się z nim zgadzali.
*******************
Jednoznaczny przekaz od dowódcy
Nie pamiętam, czy był to poniedziałek … może wtorek (w każdym razie początek kolejnego tygodnia). Do naszej sali przyszedł dowódca batalionu. Poinformował nas, że przyjechał ktoś z rodziny „Dina” i chce z nami rozmawiać. Chce, żeby podczas tej rozmowy byli obecni tylko żołnierze naszego plutonu. Żadnych przełożonych.
Powiedział nam, że do takiego spotkania za chwilę dojdzie. Jednocześnie dodał (to nie będzie dosłowny cytat, ale taki był sens wypowiedzi) „Zwracajcie uwagę na to, co będziecie mówić. Jemu życia już nic nie wróci. Wy, dopiero rozpoczęliście służbę wojskową. Niedługo skończycie szkolenie, zostaniecie wysłani do różnych pułków, a za wami pójdzie opinia, którą tutaj zdobędziecie”.
Przekaz był jednoznaczny. Jedynym żołnierzem naszego plutonu, chcącym przydziału do pułku nad morzem, był „Dino”. Chciał do Goleniowa. Miał na to duże szanse. Tylko on był z północy. Reszta była z południa (głównie – aktualne woj. śląskie, małopolskie, opolskie).
Dowódca batalionu bez wątpliwości mógł sprawić, żeby wybrany przez niego żołnierz trafił na kolejne 1,5 roku do najgorszej jednostki, jaką może sobie wyobrazić. Co kryło się pod opinią, która miała pójść za takim żołnierzem? Myślę, że tak pod względem formalnym (dokumenty) jak i nieformalnym (osobiste kontakty), dowódca batalionu wraz z przydziałem miał możliwość przekazania negatywnej opinii na temat każdego żołnierza. Postarać się w ten sposób, żeby żołnierz był traktowany „w odpowiedni” sposób.
Prosił, żebyśmy powiedzieli, jak było
Do spotkania doszło kilka minut później. W świetlicy. Mężczyzna przedstawił się. Z tego co pamiętam, był to wujek „Dina” a zarazem jego ojciec chrzestny. Chciał od nas uzyskać jakieś informacje w sprawie. Nic z tego nie wychodziło. Prosił, błagał … a kiedy zaczął płakać, skierowałem wzrok w podłogę. Chciałem, żeby to wszystko jak najszybciej się skończyło. Czułem się okropnie. Pewnie inni też – nigdy później w rozmowach nie wracaliśmy w plutonie do tego tematu tego spotkania.
cdn...
Napisz komentarz
Komentarze