Przejdź do głównych treściPrzejdź do głównego menu
poniedziałek, 23 grudnia 2024 19:37
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Zameldowałem: Stan plutonu - minus jeden. Teraz czas abym zrobił rachunek sumienia (część II)

Prezentujemy dzisiaj drugą część wspomnień pana Krzysztofa. -Odnalazłem rodzinę Jurka dzięki igryfino. Byłem żołnierzem tego samego plutonu. Jego grób znajduje się na cmentarzu w Gryfinie. Jurek zginął od rany postrzałowej, pełniąc wartę na terenie COSSTWiL (Oleśnica) w styczniu 1987 roku. Chcę jego bliskim przybliżyć okoliczności śmierci, które nie są im znane – mówi pan Krzysztof z Bielska-Białej (na zdjęciu).

Autor: pan Krzysztof - zdjęcie z książeczki wojskowej

Dla autora jest to swojego rodzaju rozliczenie z przeszłością, rachunek sumienia, próba oczyszczenia…

Pierwszą część wspomnień opublikowaliśmy tutaj:

http://www.igryfino.pl/wiadomosci/22668,odnalazlem-rodzine-jurka-dzieki-igryfino-teraz-cza

Przenieśmy się teraz do Oleśnicy, do drugiej połowy lat 80. XX wieku…

 

Miały być dwie części, ale chyba wyjdą trzy. Chcę wszystko opisać bardzo dokładnie, jak tylko pamięć mi pozwala.

Przez służbę na stołówce maksymalnie 5 godzin snu

W poprzedniej części odniosłem się do różnych zajęć (zadań), które obciążały żołnierzy naszego plutonu znacznie bardziej, niż pozostałych żołnierzy kompanii. Do tego dochodziły służby pełnione przez poszczególnych żołnierzy. Najczęściej była to służba na stołówce. Zaczynała się przed kolacją (przygotowania do kolacji). Żołnierz pełniący taką służbę wracał na kompanię bardzo późno, około 23.00-23.30  /to zależało od różnych czynników – wchodziło sprzątanie całej stołówki, wszystkich naczyń itp./. Szedł spać. Następnego dnia wstawał około godz. 4. Musiał być na stołówce, kiedy przywożą mleko chleb itp. Należało też przygotować śniadanie.Jeżeli ktoś miał taką służbę, to spał maksymalnie 5 godzin, a przez cały dzień pracować na pełnych obrotach. Nikt za tym nie przepadał. To dodatkowe zmęczenie (tym razem konkretnej osoby), które kumulowało się z innymi przyczynami.  Jeżeli chodzi o mnie, to byłem wyznaczany na taką służbę jeden raz na 2-3 tygodnie. Można powiedzieć, że była to (przynajmniej w naszym plutonie) pewna średnia. Większość z nas miała podobnie.

 

Dodatkowe służby dla „Dino”

„Dino”… przez dłuższy czas zaliczał po dwie służby w ciągu jednego tygodnia. Nie wiedzieliśmy o co chodzi. To zaczęło się jakoś w pierwszej połowie grudnia 1986 r. Na pewnym etapie mówiliśmy mu, żeby dowiedział się o co chodzi… ale on nie chciał w ogóle rozmawiać na ten temat. Nie wiem… może wiedział o co chodzi i nie chciał o tym z nami rozmawiać… albo unosił się tą swoją dumą: „Nie będę prosił, wytrzymam, poradzę sobie” - taki był „Dino”.

Nie mogła to być jakaś forma kary za brak dyscypliny albo źle wykonane zadanie. Podczas zajęć „Dino” nie podpadał bardziej, niż ktokolwiek inny z nas. Dlaczego on? Na to pytanie nigdy nie potrafiłem sobie odpowiedzieć.

W pierwszej połowie grudnia Dino miał służbę, która polegała na dowożeniu posiłku dla wart. W każdej (znanej mi) jednostce wojskowej, warta otrzymuje posiłki jako pierwsza (aresztanci - ostatni).

Warta wychodziła na rozprowadzenie o godz. 6 rano. Należało dostarczyć śniadanie na wartownię o 5.30, max 5.40. Dino był pod kuchnią na czas. Niestety, kuchnia nie wyrabiała się z czasem. Dino miał do wyboru w takiej sytuacji dwa rozwiązania. Pozostać przed kuchnią, licząc na to, że pomimo opóźnienia kuchni, wyrobi się. Ryzyko było takie, że jak się nie wyrobi, to on poniesie tego konsekwencje.

Mógł też wejść na kuchnię, pogonić kucharzy ... i w tej sytuacji od razu poniósłby odpowiedzialność dyscyplinarną. W ramach pełnionej służby był ubrany w moro. Wchodzenie na kuchnię bez białego fartucha (względy sanitarne), było zabronione.

Zaryzykował, czekał (ja też bym tak zrobił) - nie zdążył. Nie wiem, czy to było powodem późniejszych służb.

**********************

Dwie służby „Dina” pod rząd – sprzeczne z regulaminem

Temat służb na stołówce zostawiłem na zakończenie opisu różnych zdarzeń, które potęgowały nasze zmęczenie. To dlatego, że w związku z pełnieniem służby na stołówce, „Dino” w ogóle nie powinien tego dnia pełnić służby wartowniczej. Skończył jedną służbę (na stołówce) i tego samego dnia, około 2 godziny później, zaczął drugą służbę (warta). To było sprzeczne z regulaminem.

*********************

Pluton poszedł na odprawę wart. Pierwszym rozprowadzającym był nasz pomocnik, czyli „Rekinek”. Na odprawie doszło do pewnych zdarzeń, o których dowiedziałem się później. Chcąc jednak zachować chronologię zdarzeń, opiszę to w dalszej części. Przedstawię wszystko w takiej kolejności, w jakiej informacje docierały do mnie....

*********************

 

Zrobili „pilota” z rzeczami „Dina”

To była sobota, 24 stycznia 1987 r. i jak zawsze w taki dzień można było oglądać telewizję dłużej. Czasami nawet do północy. Z jednej strony chciałem obejrzeć jakiś film… ale czułem się strasznie zmęczony (wspominałem o tym w pierwszej części). Był w TV jakiś film, oglądałem, ale nie potrafiłem się w ogóle skoncentrować. Nie wiedziałem o co w tym filmie chodzi.

Zaraz po ogłoszeniu capstrzyku (godz. 22.00), poszedłem na salę i położyłem się spać. Minęło kilka- kilkanaście minut, jak do sali wpadł podoficer z „pomocnikiem”. Zapalił światło i zapytał mnie, które wyro należy do „Dina” ? Wskazałem...

Zrobili „pilota” - wyrzucili wszystko z jego szafki, zerwali koc, później prześcieradło, poszewkę zdjęli z poduszki…. nie miałem pojęcia co się dzieje. Zdarzało się, że czasami robili nam pilota „za karę” (najczęściej, gdy „pomocnik” uznał, że jest bałagan albo przez zwykłą złośliwość). Ta sytuacja w ogóle nie pasowała. Robić „pilota” żołnierzowi, który jest na służbie ? Czegoś takiego nigdy wcześniej nie widziałem.

Powiedział: „Twój kolega nie żyje”

Jeszcze bardziej się zdziwiłem, kiedy zaczęli to wszystko oglądać i układać. Dokładnie na swoje miejsce. Wiele razy widziałem jak robiony był „pilot” przez pomocnika. Nigdy nie widziałem, żeby pomocnik później ułożył wszystko na swoje miejsce. Nie wierzyłem własnym oczom.

Do sali wpadł jeszcze jeden z pomocników. Podoficer polecił mu, żeby ten poszedł do szatni, sprawdził plecak i wyjściówkę. Wszystko działo się w atmosferze nerwowości, pośpiechu. Zanim wyszli, zapytałem ich: „Co się stało?”. Podoficer odpowiedział: „Twój kolega nie żyje”.

Zamknąłem za nimi drzwi, wyłączyłem światło i położyłem się spać. Uznałem, że ta informacja o niby koledze, który nie żyje – to przełamanie kolejnej bariery. Idiotyczny żart. Nie zastanawiałem się nawet przez moment, o którego kolegę może chodzić. Nie kojarzyłem niczego, bo… w ogóle w to nie wierzyłem /całe to zajście trwało kilka minut/.

Szukali pożegnalnego listu

Chciałem zasnąć. Po kolejnych kilku...nastu minutach znowu otwierają się drzwi, zapala się światło. Tym razem zobaczyłem podoficera w towarzystwie dowódcy batalionu (był po cywilu) oraz człowieka, którego nigdy wcześniej nie widziałem. Później okazało się, że był to prokurator wojskowy.

Zaczęli robić z rzeczami „Dina” dokładnie to samo, co wcześniej podoficer z pomocnikami.

Kiedy skończyli, poszli do szatni, żeby sprawdzić wyjściówkę i plecak należący do „Dina”...

Dopiero później zrozumiałem, o co w tych przeszukaniach chodziło. Szukali czegoś w rodzaju „listu pożegnalnego”, ewentualnie notatek osobistych (coś w rodzaju pamiętnika).

 

Nie wiem, czy podczas pierwszego przeszukania cokolwiek zostało znalezione. Ja niczego nie widziałem. Jestem jednak pewien, że prokurator nie mógł już niczego znaleźć. To było już drugie przeszukanie.

*************************

Stan plutonu: minus jeden

W niedzielę rano, 25 stycznia 1987 r. na apelu porannym meldowałem stan plutonu: „minus jeden”. To wszystko jakoś nie trafiało do mojej świadomości. Czekałem aż koledzy wrócą z warty i powiedzą, co, jak, dlaczego ...?

Cdn. ….

 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
ReklamaMrówka
Reklama
Reklama