Przejdź do głównych treściPrzejdź do głównego menu
poniedziałek, 23 grudnia 2024 18:52
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Odnalazłem rodzinę Jurka dzięki igryfino. Teraz czas abym zrobił rachunek sumienia (część I)

-Byłem żołnierzem tego samego plutonu, co Jurek. Jego grób znajduje się na cmentarzu w Gryfinie. Data śmierci, imię i nazwisko się zgadza. Od wielu lat chciałem znaleźć rodzinę/znajomych Jerzego. Ten człowiek zginął od rany postrzałowej, pełniąc wartę na terenie COSSTWiL (Oleśnica) w styczniu 1987 roku. Był żołnierzem 95 plutonu, 9. kompanii. Chcę jego bliskim przybliżyć okoliczności śmierci, które nie są im znane. Byłem żołnierzem tego samego plutonu. Portal igryfino pomógł mi nawiązać kontakt z rodziną Jurka. Z panią Czesławą, mamą Jurka oraz jego kuzynem – Andrzejem rozmawiałem 7 kwietnia 2017 r. – wyznaje bardzo wzruszony pan Krzysztof z Bielska-Białej (na zdjęciu).

Autor: pan Krzysztof - zdjęcie z książeczki wojskowej

O poszukiwaniach rodziny żołnierza, który zginął na warcie napisaliśmy tutaj:

http://www.igryfino.pl/wiadomosci/22556,chce-wyjasnic-jak-zginal-jerzy-gajdemski-szuka-jeg

Wspomnienia pana Krzysztofa z tamtych czasów, kiedy razem ze swoim kolegą Jurkiem pełnili służbę wojskową są tak przejmujące, że za zgodą autora postanowiliśmy je opublikować. Dla pana Krzysztofa jest to swojego rodzaju rachunek sumienia, próba oczyszczenia…

Przeczytajmy kilkustronicową pierwszą część pamiętnika pana Krzysztofa.

Przenieśmy się teraz do Oleśnicy, do drugiej połowy lat 80. XX wieku...

Jurek w plutonie miał pseudonim „Dino”. Tak do niego zwracali się wszyscy. Kiedy będę odnosił się do jego osoby, będę używał właśnie tego określenia. „Jurek” jest dla mnie nienaturalne, bo nie używałem tego imienia. Nie ma w tym niczego dziwnego, tym bardziej obraźliwego. Większość w plutonie miała pseudonimy (ja byłem "Long").

**************

Szkółka w Oleśnicy

W różnych jednostkach wojskowych służba przebiega w odmienny sposób. Wiem to z doświadczenia. Po szkoleniu w Oleśnicy, służyłem w pułku lotnictwa w Mierzęcicach, później Poznań Krzesiny. Relacje kolegów służących w innych jednostkach potwierdzają występowanie tych różnic. Dlatego chcę opisać pewne relacje występujące na szkółce w Oleśnicy. To ma znaczenie dla opisu całej sprawy.

Jednostka w Oleśnicy była "szkółką". Trudno mówić o istnieniu "fali" w takiej jednostce. Cały pluton składał się z żołnierzy z tego samego poboru. Wszyscy mieli te same prawa i obowiązki. Oczywiście dowódcą plutonu był żołnierz zawodowy, w przypadku naszego plutonu był to chorąży. Przychodził do pracy rano, po południu wracał do domu. Bywało jednak, że nie widzieliśmy go przez cały dzień. Podczas jego nieobecności, nadzór nad nami sprawował "pomocnik dowódcy plutonu". To specyficzna funkcja. Żołnierz służby zasadniczej (podobnie jak my), tylko z większym stażem służby. Jeżeli jakiś "pomocnik" kończył służbę wojskową, to jednemu z żołnierzy kończących właśnie "szkółkę", proponowano taką funkcję. Zostawał na kompanii. Kiedy przychodził kolejny pobór, taki żołnierz funkcjonował na kompanii właśnie jako "pomocnik".

Rola „pomocnika”

"Pomocnicy" oczywiście nie byli z jednego poboru. Z każdego poboru był jeden ... dwóch. To dlatego, żeby "starszy" mógł udzielać rad (uczył) "młodszego". Dzięki temu kadra miała załatwiony problem ew. nadzoru pomocników (mniej roboty). Sami się pilnowali : "starszy" - "młodszego".

To doprowadzało do sytuacji, w której występowało coś w rodzaju "fali" pomiędzy pomocnikami. Jeżeli należało wstać przed pobudką ( godz. 4 rano) i odśnieżać, nie odbywało się to według jakiegokolwiek grafiku. Średnio każdy "pomocnik" powinien ze swoim plutonem odśnieżać 3-4 razy na miesiąc. W praktyce "staremu" pomocnikowi nie chciało się wstawać, więc wysyłał "młodego"...

To właśnie jeden z problemów, bo "pomocnikiem" w naszym plutonie był "Rekinek". Najmłodszy służbą z "pomocników". Jeżeli chodzi o samo odśnieżanie, nasz pluton był wyznaczany do tych czynności nie mniej niż dwa razy w tygodniu. I nie chodzi mi w tym miejscu o samą czynność odśnieżania, tylko zerwanie nocy.

Przebieranie ziemniaków – praca jak w …szambie

Zawsze było wiadomo, że jak jakaś najgorsza robota w ramach kompanii, gdzieś trzeba ludzi wysłać - będzie to pluton 95, nasz pluton. Kiedyś zostaliśmy wysłani do przebierania ziemniaków. Tak, by oddzielić te "jeszcze jadalne". To nie był nawet smród. Fetor taki, że kominiarkami zasłanialiśmy usta i nos. Całe popołudnie siedzieliśmy w tym szambie. Przez dwa dni nikt z naszego plutonu nie tknął ziemniaków na stołówce. Później wmawialiśmy sobie, że tamte ziemniaki już zostały zjedzone...

Czy ktoś pamięta dzień przysięgi?

Tego dnia był silny mróz, a przed trybuną honorową... kwitnące kwiaty. To też "zasługa" naszego plutonu. Śnieg należało pozamiatać. Później kilofami jakoś ruszyć ziemię (zbyt zmrożona jak na łopatę) i w to miejsce wsadzić dostarczone kwiatki. Tak, żeby to wszystko miało jakiś wygląd.



Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
ReklamaMrówka
Reklama
Reklama