– Urodziłem się w Jaryczowie Starym w powiecie lwowskim. Teraz to Ukraina, ale kiedyś była to ziemia polska. W 1945 roku - podobnie jak wielu innych - zbieraliśmy się na Zachód. Ojciec był na froncie, więc matka musiała sobie radzić sama. Za radą księdza zebrała swoich jedenaścioro dzieci i ruszyła w nieznane. Nie chciała tam zostać. To była bardzo dzielna, zaradna kobieta, a przy tym jak cala nasza rodzina „zatwardziała” Polka.
Żonę poznałem w Lubanowie i po czterech miesiącach znajomości się ożeniłem. Na co miałem czekać? Dziewczyna dobra, pracowita i tak do dziś jestem ze swoją Janiną. W Lubanowie mieszkałem na strychu, ale miałem ogródek. Hodowałem kaczki, kury, no i miałem ule. Praca na roli była mi znana. Kosę naklepałem, trawę skosiłem. Narobiłem się w życiu.
W Gryfinie zamieszkaliśmy w 1968 roku. A z kinem „związałem się” już w 1953 roku. To były czasy! Dzisiaj młodzi nie mają pojęcia co to takiego kino objazdowe, a to była radość. Okrzyk „kino przyjechało!” stawiało całą wieś na nogi. Jedyna rozrywka. Samochodów nie było, to się ładowało sprzęt na furmankę i hajda! Kino na wiosce – wielkie święto. Taśmy się rwały, taśmy się przewijało. Trzeszczało, ale grało. Potem już samochodem jeździłem. Byłem równocześnie kierownikiem, operatorem i kasjerem. Czasem wpuszczałem „na lewo”. Co miałem zrobić, jak człowiek nie miał grosza? A po każdym ostatnim seansie filmowym odbywała się obowiązkowa potańcówka.
W tym kinie przepracowałem prawie czterdzieści lat. Może i trudne to były czasy, ale żyło się wesoło. Ludzie byli życzliwi. Na wszystko mieli czas. Bawili się, śmiali. A dziś co? Zawsze się śpieszą. Pozamykali się w domach.
Pracowałem jeszcze w gimnazjum jako dozorca, ale po chorobie niestety już nie mogłem. Dziś życie na wózku, ale życie. Dziękuję burmistrzowi. Dzięki niemu mam wózek, opony również nowe dostałem, a i boks na ten mój pojazd mam dzięki niemu.
Dzieci dorosły. Wnuki też już duże, a i prawnuki są. Żal mi, że nie mam sił już na ogródek, na pszczoły. Już chleba nie pieczemy, ale ruskie pierogi - takie prawdziwe, duże - jeszcze na stole bywają. Pamiętam też młyn jak jeszcze pracował, szkoda mi starej przepompowni, która obecnie niszczeje – to wszystko składa się przecież na kawałek historii naszego miasta.
Czasem wracam myślami na tę piękną, już nie polską ale ukraińską ziemię, gdzie do dziś stoi krzyż postawiony przez dziadka, gdzie pozostał jego grób. Ja już tam jednak nie wrócę…
TWS
Napisz komentarz
Komentarze