- Do klasy pierwszej z konieczności pomaszerowałem w wieku lat sześciu. Nie było miejsca w przedszkolu, więc przeszedłem konieczne badania no i tak się zaczęło. Jestem poznaniakiem i wszystkie szkoły wraz ze studiami na politechnice ukończyłem w Poznaniu.
Po zakończeniu nauki w szkole podstawowej zostałem uczniem Liceum Ogólnokształcącego numer 4, później im. Komisji Edukacji Narodowej. Do ogólniaka trudno było się dostać, ale miałem bardzo dobre świadectwo, więc się udało. W naszym liceum - oprócz języka rosyjskiego, za którym nie przepadaliśmy ze względu na panią profesor, która była dość oschłą i wymagająca osobą mieliśmy język angielski, co w tamtych czasach było dość rzadkim zjawiskiem. W mojej klasie, mimo że była to klasa matematyczno-fizyczna, było sporo dziewcząt. Tworzyliśmy mocną i zgraną grupę. Pamiętam, jak zdarzyło się nam w czasie spektaklu teatralnego słuchać meczu przez radio. Była za to bura.
I mimo że umknęły mi imiona, nie zapomnę pani Łankiewicz, zwanej przez uczniów „Łanią”. Raz była wpadka, bo pewien rodzic nieznający nazwiska pani profesor zapytał ją samą, czy nie wie gdzie można spotkać panią Łanię. Druga nauczycielka, którą pamiętam z tych lat to p. Kolicka. Nie zapomnę swojej wychowawczyni. Mądra, wyrozumiała, ostra gdy zdarzyło się przekroczyć granice, trzymająca dystans, mimo że poczucia humoru jej nie brakowało. Pamiętam również profesora z wychowania fizycznego. Mały, łysy, z przezwiskiem „Żarówa”. Super nauczyciel.
A co z językiem polskim? Zdarzyło mi się polec na „Kwiatach polskich”, jak to bywa z lekturami obowiązkowymi. Szczególnie matematycy ich nie kochają. Tuwim, Słowacki, Mickiewicz. Po latach zajrzałem do ich dzieł. Myślę, że do wszystkiego trzeba dorosnąć.
Zdradzę jeszcze, że w tych wczesnych latach snuło mi się po głowie aktorstwo. Jednak matematyka wzięła górę. A co mnie przygnało do Mieszkowic? Miłość - opowiada starosta Wojciech Konarski, któremu bardzo dziękuję za poświęcony czas.
TWS
Napisz komentarz
Komentarze