Odgłosy strzałów. Drewniana szopa dająca w nocy schronienie. Łopata w ręku przez wiele godzin. Miałam czternaście lat, gdy wraz z wieloma ludźmi zostałam zabrana przez Niemców do kopania rowów. I kopałam. Razem z nami kopał te nieszczęsne rowy może siedemnasto- osiemnastoletni chłopak Niemiec. A musiał to robić dlatego, że nie chciał strzelać do Polaków. Często powracam do niego myślą. Zastanawiam się co robi, czy przeżył. Chciałabym go spotkać. Miał na imię Rudolf. To takie jedno z wielu wojennych wspomnień. Urodziłam się w Zwirzyńcu, tuż przy Żelazowej Woli. Dlatego mojej młodości towarzyszyła muzyka Chopina. Bardzo często bywałam na chopinowskich koncertach, na które przyjeżdżali ludzie z całego świata. Ale ja chciałam się wyrwać. Może nie w świat, ale w Polskę. Męża poznałam zupełnie przypadkowo. Przyjechałam do Sarbi, poszłam na potańcówkę do remizy (dyskotek nie było), a tam zjawił się On. No i tak to się zaczęło. Ślub był bardzo szybko. Prędko też spakowaliśmy walizki i ruszyliśmy do Stargardu Szczecińskiego. Zaczęło się normalne życie. Praca. Dom. Rodzina. Rok za rokiem. I jak to młode lata - raz chmurne, raz durne, ale zawsze razem. Szczęśliwie i uczciwie.
Napisz komentarz
Komentarze