Sprawa tego psa głośnym echem odbiła się w całym Gryfinie. Wiadomo, kichniesz na Łużyckiej, to na Flisaczej mówią ci „na zdrowie”.
Bardzo często nie tylko my, ale również koledzy z lokalnej prasy, piszą o zwierzakach i zawsze razem stajemy po stronie interesów naszych braci mniejszych. Powtarzamy bez końca: zastanów się człowieku, zanim przygarniesz pod swój dach jakiekolwiek zwierzę. To przede wszystkim odpowiedzialność i obowiązek.
O wstydzie radnego
Czy panu radnemu nie wstyd? – pytają ludziska. Co na to Nina Major z Urzędu Miasta i Gminy w Gryfinie, która na wiele stron ogląda każdy grosz, jaki musi wydać na każdego zwierzaka znajdującego się w „Kojcu”? A złotówki oszczędnie wydawać musi, bo po prostu jest ich ciągle brak. Więc jak to jest?
-Do gryfińskiego „Kojca” trafiają psy bezdomne, bezpańskie, wyrzucone z domu, bez właściciela. W bardzo szczególnych przypadkach przyjmujemy zwierzaka, którego. właściciel musi pójść do szpitala, lub komuś w drastyczny sposób pogorszy się sytuacja materialna. Bywa również, że pies stał się agresywny i człowiek - często starszy - nie może sobie poradzić. Powtarzam: zdarza się to tylko w bardzo wyjątkowych sytuacjach – podkreśla Nina Major odpowiedzialna za sprawy Kojca i zwierząt. Nasuwa się zatem pytanie: czy to była sytuacja szczególna ?
Narracja radnego
Jak to się stało opowiada radny, Tadeusz Fischbach.
-Przeprowadzając się z bloku do domku, postanowiłem przygarnąć psa, uważając, że będzie mi potrzebny. „Zdobyliśmy” go za pośrednictwem „Kojca”. Czteromiesięczny psiak mieszkał z nami w domu, biegał po ogrodzie, był pod kontrolą lekarzy i mówiąc bardzo prosto, miał jak w raju - opowiada radny. -Trudno zrozumieć co się stało, ale od pewnego czasu zaczął uciekać. Zupełnie nie mam pojęcie jak to robił, ponieważ posesja jest ogrodzona. Oboje z żoną kochamy psy, więc za każdym razem cieszyliśmy się, gdy ktoś naszego uciekiniera przyprowadzał. Czasami sam łaskawie wracał, ale najczęściej sami go szukaliśmy po całym mieście. Jego nocne powroty i hałasy zaczęły trochę przeszkadzać sąsiadom. To było bardzo dziwne: wiedział którędy wyjść, a nie wiedział jak wejść. Gdy uciekł po raz chyba jedenasty nasza cierpliwość się wyczerpała. Postanowiliśmy coś z tym zrobić. Nie jestem zwolennikiem trzymania psa na łańcuchu. Nie pozwala mi na to sumienie, dlatego skorzystałem z istniejącej możliwości i zwróciłem Marleya do „Kojca” - powiedział pan Fiszbach.
Kto teraz płaci?
Pies, który ma właściciela i przebywa na koszt gminy w tym „przytulisku” zabiera miejsce jakiemuś innemu „biedakowi”. Więc może pan radny, który powinien być przykładem, mógłby chociaż worek karmy podrzucić do kojca? Mógł też zbudować kojec i budę w swoim ogrodzie, a z psiakiem wychodzić na spacer. Wreszcie mógł psa poddać kastracji, a nie doszukiwać się psychicznych odchyleń.
-Pies mógł być zakochany - podpowiadają wolontariusze. Mógłby, ale czy musiał? Różni są ludzie i różne są psy. Może pan radny trafił na psa wędrowniczka? Nie każdy ma ochotę podporządkować swoje życie zwierzakowi. Oddać przyjaciela? Jaki czeka go teraz los? Łańcuch? Tylko co wtedy z sumieniem? Sprawa trudna i smutna. Każdy medal ma dwie strony. Kto opowiada, ten ma rację. Jednak w tym wypadku nie do końca. Cóż, na razie, zmieniając trochę przysłowie, powiem, że wilk jest syty, ale owca nie cała. TWS
Napisz komentarz
Komentarze