Sprawę przypomniał program Interwencje Polsatu i reportaż Artura Bożeckiego w ostatni piątek.
Jak do doszło do tragedii?
Dokładnie 20 października 2010 roku strażacy OSP w Chojnie zostali wysłani do usunięcia trzykilometrowej plamy oleju, która powstała na drodze wojewódzkiej w Lisim Polu. Kiedy dojechali na miejsce i zaczęli akcje ratunkową, doszło do tragedii. Mirosław Jeremicz zabezpieczał drogę. To był początek akcji, więc szedł po słupki. Wtedy właśnie wjechał na niego samochód osobowy, który wpadł w poślizg.
Dlaczego nie był na liście ubezpieczonych
Po wypadku w 2010 roku pomoc strażakowi obiecywał burmistrz Chojny Adam Fedorowicz. Mirosław Jeremicz miał dostać pieniądze z ubezpieczenia oraz dostosowane do potrzeb mieszkanie. Okazało się jednak, że gmina zawaliła i Mirosława Jeremicza nie było na liście ubezpieczonych. Tak twierdzi komendant powiatowy Jacek Rudziński. Tak wynika z dokumentów, na które powołuje się ubezpieczyciel.
Stanowiska Urzędu Miasta w Chojnie broni sekretarz
Innego zdania niż brygadier Jacek Rudziński jest Ewa De La Torre
- W chwili wypadku 150 strażaków objętych było ubezpieczeniem grupowym. Jeśli chodzi o ubezpieczenie imienne, to być może pan Mirosław chciałby mieć ubezpieczenie na swoje imię i nazwisko, ale on był wtedy zbyt krótko. Pan Mirosław był ubezpieczony – odpowiada reporterowi Ewa De La Torre.
Taką linię obrony gmina przyjęła w sądzie.
Chodzi o pieniądze
Jednak Mirosław Jeremicz odszkodowania nie dostał, ponieważ firma ubezpieczeniowa stwierdziła, że strażaka… nie ubezpieczono. Nie było jego nazwiska na liście. Gmina wypłaciła mu tysiąc złotych. Obiecała 64 tys. zł za odstąpienie od roszczeń. Jeremicz uznał, że to zbyt mała kwota za stratę dwóch nóg i oddał sprawę do sądu. Gmina do dziś nie wypłaciła świadczenia z tytułu trwałego uszczerbku na zdrowiu podczas akcji. Teraz były już strażak razem z niepracującą żoną wychowują dwójkę małych dzieci. Utrzymuje siebie i rodzinę za ok. 2 tys. zł. Gmina twardo stoi przy swoim.
Napisz komentarz
Komentarze