Było tuż po godz. 4 nad ranem w niedzielę 30 czerwca 2019 r., kiedy 19-latek z dwudziestokilkulatkiem jechali ulicą Jagiełły w Chojnie do swoich miejsc zamieszkania w Cedyni.
-Nagle zauważyłem dym wydobywający się spod dachu. Jest tak ciepło, a ktoś pali w piecu? –zdziwiłem się. Ale nie. Kiedy przyjrzeliśmy się uważniej, zobaczyliśmy dym unoszący się spod dachu. Natychmiast wyjąłem telefon, żeby zaalarmować odpowiednie służby – mówi w rozmowie z igryfino Kacper Kubik.
Zadzwonili na numer 112. Była godzina 4.19 rano.
Pobiegli do palącego się budynku, żeby obudzić śpiących ludzi. Łomotali pięściami w drzwi i głośno krzyczeli.
Pierwszy otworzył im mężczyzna mieszkający od strony ulicy Jagiełły. Szybko pobiegli z drugiej strony budynku. Wpadli do środka. Walili pięściami w drzwi. Kiedy wchodzili po schodach na górę, dym stawał się nie do zniesienia. Zobaczyli ogień…
Mieszkańcy wybiegali w tym, w czym spali, narzucili na siebie koce.
-Gdy drugi raz szliśmy sprawdzić, czy ktoś nie został w tym domu, dym był coraz gęstszy. Gryzł w oczy. Było bardzo gorąco. Co chwila spadały żarzące się jakieś plastikowe części. Kolega bluzą zastawił twarz i ręce, a ja założyłem na głowę koszulkę. Musieliśmy jednak upewnić się, że nikogo nie zostawimy w płomieniach – wyznaje nam Kamil Noworolnik.
Kiedy Kamil i Kacper po raz drugi wyszli z palącego się budynku, ktoś z uratowanych mieszkańców zauważył, że są poranieni. W ich ciała powbijały się żarzące drobne elementy plastiku. Musieli zostać na miejscu opatrzeni przez zespół ratownictwa medycznego.
Oto jak Kamil i Kacper - bohaterowie z Cedyni relacjonują pamiętne wydarzenia:
Napisz komentarz
Komentarze