Wypada on bowiem nie w poniedziałek, ale… dzień później – we wtorek. Ta zmiana powoduje, że potem inne daty mają przyporządkowane nie te dni, co trzeba.
Co dziwne, o ile lipiec „spóźnia się” o jeden dzień, o tyle sierpień „przyspiesza” i kolejny wakacyjny miesiąc zamiast zacząć się w czwartek, ma początek w… środę.
I chociaż w moryńskim kalendarzu 31 sierpnia przypada w piątek (zamiast w sobotę), to na szczęście sytuacja prostuje się nagle 1 września, który „wraca” na swoje miejsce w niedzielę. A że wcześniej wypada sobota, która w tym kalendarzu już nie ma swojej daty, to nieważne.
Istotne, że po wakacyjnych zawirowaniach z czasem, wszystko wraca do normy. Uff…, burmistrz Józef Piątek może odetchnąć z ulgą.
Napisz komentarz
Komentarze