Przejdź do głównych treściPrzejdź do głównego menu
środa, 27 listopada 2024 17:36
Reklama
Reklama

Duch szalonego markiza postraszy na zamku w Swobnicy

Wiemy kto będzie dziś straszył na zamku w Swobnicy. To szalony duch członka rodu Hohenzollernów. Któż to taki? Dlaczego nazywano go "szalonym"? O tym poczytajcie poniżej w gawędzie Mariana Anklewicza. Przypominamy, że dziś (sobota 19 października) o godz. 12 nastąpi otwarcie odnowionej średniowiecznej wieży, która staje się punktem widokowym. Na godz. 13.30 w miejscowej świetlicy zaplanowano promocję drugiego, poszerzonego wydania monografii o Swobnicy.
Duch Szalonego Markiza
 
W roku 1679 komturią i zamkiem swobnickim zawładnął elektor brandenburski Fryderyk Wilhelm III Hohenzollern. W latach 1680-1778 ziemia Wildenbruch stała się prywatnym dominium jego potomstwa z drugiej żony Doroty. Filip Wilhelm, Fryderyk Wilhelm „der Tolle” i Fryderyk Henryk, margrabiowie ze Schwedt nad Odrą przebudowali ponure zamczysko w nowoczesną, letnią rezydencję. „Dzikie Błota” ukochał zwłaszcza Fryderyk Wilhelm, już za życia nazywany „der Tolle Margraf” – „Szalony Margrabia”. W jego przezwisku nie można jednak doszukać się negatywnego wydźwięku, a jego duch nadal błąka się po zrujnowanym zamczysku...
 
Luty 1771 roku to był naprawdę luty. Mrozy i śnieżyce dawały się ludziom we znaki. Kto nie musiał, nie wychodził z domu. Jednak Fryderyk, pan na Wildenbruch, pomimo swoich siedemdziesięciu lat nie mógł usiedzieć przy kominku w wygodnym, pełnym luksusu pałacu w Schwedt. Całe życie ciągnęło go do lasu, na jeziora, na łąki i pola, teraz pokryte grubą, białą pierzyną. Urodzony pod znakiem strzelca jakże mógłby żyć inaczej? Uwielbiał powozić.
Trzy mile saniami zaprzężonymi w dwójkę koni pokonywał w godzinę zaledwie. A niechby kto wszedł mu w drogę!
 
Tym razem też sanie szalonego markiza pędziły niczym tuman białego puchu przez Krajnik, Garnowo, Nawodną, Rurkę, Strzelczyn i Grzybno. Pomimo tej prędkości, zamkowa służba zawsze zdążała z przygotowaniami na przyjazd swego pana. W kominkach buzował ogień, przyjemne ciepło rozchodziło się po komnatach i korytarzach. Z kuchni dolatywały zapachy smażonych ryb i pieczonych mięs. Stajenni szykowali konie, bo stary Hohenzollern z pewnością zechce zapolować w lasach koło Dłuska lub powędkować nad przeręblą w niezwykle rybnym jeziorze koło Górnowa.
 
Miał zaledwie 11 lat, gdy zmarł jego ojciec, margrabia Filip Wilhelm. Matka, Joanna Szarlotta, niespełna trzydziestoletnia prześliczna księżniczka z rodu Anhalt Dessau, wodziła rej na królewskim dworze w Berlinie. Kochali się w niej chyba wszyscy dworzanie, nie wyłączając samego króla. Pod królewską kuratelą wychowywał się młodziutki markiz. Bawił się nieźle, jego zawadiackie awantury, żarty i ekstrawagancje mogłyby z powodzeniem posłużyć za kanwę niejednej powieści. Swoimi rodowymi dobrami zaczął twardo rządzić będąc jeszcze nastolatkiem. Od razu dał się poznać jako typowy władca oświeconego absolutyzmu. Nie znosił głupoty, zabobonu, niegospodarności, lenistwa, pazerności, złodziejstwa i opieszałości. Chyba za nadmiar zdrowego rozsądku podwładni, pełni tych przywar, nazwali go „Szalonym”, ponoć nieobliczalnym w swoich działaniach. Czternastoletni markiz rozkazał w swoich zamkach w Schwedt i Wildenbruch zlikwidować wszystkie instrumenty służące do procesów o czary. Jako dziewiętnastolatek dokonał nowej inwentaryzacji dóbr; grubo ponad pół wieku po wielkiej europejskiej wojnie nadal część pól nie była uprawiana, część chłopskiej ziemi przejęli panowie gruntowi. Na nowo trzeba było ustalać stan własności, określić wysokość renty chłopskiej, pań­szczyzny pieszej i sprzężajnej.
 
Chłopi zajęci byli piciem piwa i gorzały w karczmach, a częstokroć przykładem im byli miejscowi duchowni. Legendą obrosły perypetie pastora z Wildenbruch i jego żony, którym za ich chciwość i głupotę Fryderyk niejednego figla spłatał. Poważnie traktował ludzi poważnych i uczciwych. W swoich dobrach stworzył istny „chłopski kraj”. Z niejednego gospodarstwa przepędził „bezwartościowych leni”, osadził ponad sześćdziesięciu nowych gospodarzy, powiększył majątek dokupując Widuchowę (1725), Żarczyn i Kamienny Jaz (1731), Żelechowo i Polesiny (1735), Krzywin i Lubanowo. Zawsze gotowy był udzielić chłopom pomocy, czy to w czas posuchy, pożaru, pomoru czy nieurodzaju. Nie żałował bydła, ziarna, drzewa budulcowego. Aleje bukowe, lipowe czy kasztanowe osadzone wzdłuż dróg w tej okolicy, były prawdziwą ozdobą krajobrazu. Margrabia sam je wysadzał, namawiając, czasem wręcz zmuszając swoich poddanych do sadzenia drzew. Aleje powstały przy wszystkich ważnych drogach. Do dzisiaj drzewa tworzą istne baldachimy nad traktami.
 
Warownię na Dzikich Błotach Fryderyk przebudował w pałac myśliwski i letnią rezydencję. Kazał wyburzyć stare skrzydło północne i wybudować dwa nowe, dwukondygnacyjne budynki barokowe. W środkowym korpusie umieszczono przestrzenny hol z trzybiegową klatką schodową, większość pomieszczeń ozdobiono kominkami i sztukateriami. Szczególnie piękne zdobienia otrzymała Sala Rycerska. Od południowej strony margrabia zażyczył sobie mieć ogród francuski z alejami, altanami i fontannami.
 
Chciał te wszystkie dobra zostawić synowi. Niestety miał same córki. Kochał swojego brata Henryka, ale nie ufał mu podejrzewając, że nie zadba on należycie o rodowe dobra. A ordynacja przyznawała majątek właśnie Henrykowi.
 
4 marca w swojej sypialni na zamku Wildenbruch Fryderyk Wilhelm, „szalony margrabia” umarł. Jak podano w oficjalnym dworskim komunikacie, powodem było ostre przeziębienie. Rodzina pochowała go w Schwedt, choć kochał on najbardziej swoje Dzikie Błota...
 
Po zrujnowanych, pustych komnatach hula wiatr, przez oczodoły wyrwanych okien zacina deszczem. Czarny kot próbuje straszyć nieproszonych gości, niespodziewanie pojawia się i równie tajemniczo znika, nie reagując na żadne „kici-kici”. W tym zamczysku łatwo można poczuć się intruzem. Po dębowych, rozpadających się schodach wchodzi się na górę. Tutaj mieściły się pokoje rodziny i gości Fryderyka i Zofii. W jego sypialni stoją jeszcze resztki rozbitego kominka, a na ścianach widać kolorowe plamy, z których wyzierają zamglone kontury wspaniałych niegdyś malowideł. Za oknem, w koronach starych dębów, złowrogo huczy listopadowy wiatr, wśród gruzów znowu przemknął bezszelestnie czarny kocur. Na chwilę przystanął, a w jego oczach pojawił się niemy wyrzut. Wydawało się, że błysnął w nich także dumny, książęcy majestat.
 
Marian Anklewicz

Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

ReklamaEPI-AKCJA Fundacji "Normalnie" 08.11.-09.12.2024
Reklama
ReklamaMrówka
Reklama
Reklama