Dotyczy ona oceny wyroku sądu przez Gazetę Chojeńską i odpowiedzi Sławomira Błęckiego.
Fragment artykułu z gazety Chojeńskiej 7 maja br.:
(…) Wyrok jest dla niego [Sławomira Błęckiego - przyp. red.] ponownie korzystny, bo nakazuje przywrócić go do pracy i wypłacić zaległe wynagrodzenie (ok. 70 tys. zł).
Z pracy zwolnił Błęckiego ówczesny dyrektor CK Tadeusz Mazur. Zarzucał mu m.in., że odmówił przyjęcia zakresu obowiązków służbowych (…). Błęcki był wtedy radnym, więc - w myśl prawa - na zwolnienie musiała zgodzić się Rada Miejska. Jednak 22 lipca 2009 r. odrzuciła wniosek dyrektora. Mimo to miesiąc później - wbrew uchwale - rozwiązał on umowę z pracownikiem. Przepisy mówią, że radnego można zwolnić z powodów niezwiązanych z pełnieniem funkcji radnego. Według T. Mazura, takie były przyczyny właśnie w tym przypadku, ale radni byli innego zdania. Podobnie uznał sąd, opierając swój wyrok na tym, że dyrektor nie mógł wypowiedzieć umowy bez zgody Rady Miejskiej.
Dla sądu to była decydująca kwestia. Błęcki zaskarżył zwolnienie i z wyroku może być usatysfakcjonowany. Ale z uzasadnienia już chyba mniej. W pierwszej instancji sąd stwierdził, że gdyby była zgoda rady, to powództwo Błęckiego zostałoby oddalone. Poza tym błędem formalnym CK było niezaskarżenie uchwały rady. Sąd stwierdził, że nie ma wątpliwości, iż waga zarzutów postawionych przez dyrektora w pełni uzasadniała decyzję o zwolnieniu Błęckiego, ale... gdyby nie był on radnym. „Jedynym ratunkiem dla powoda był fakt podlegania szczególnej ochronie”.
Opierając się na jego zeznaniach, sąd stwierdził, że instruktor chciał w pracy zajmować się tylko graniem w zespole, a więc „rozwijać swoją prywatną pasję w ramach stosunku pracy, a nadto (...) przygotowywaniem publikacji do różnego rodzaju mediów”. Ponadto sąd uznał, że Błęcki „posiada kwalifikacje animatora kultury potwierdzone dyplomem (...). Wobec tego faktu trudno zrozumieć jego zastrzeżenia, iż nie posiada odpowiednich kwalifikacji do wykonywania prac ujętych w zakresie obowiązków. Być może w wyniku niewykorzystywania powód nie posiada już wiedzy, jaką nabył w trakcie procesu edukacji. Jeśli tak, to dyskwalifikuje go to z zajmowania stanowiska instruktora artystycznego” - uważa sąd. „Zachowanie powoda [czyli S. Błęckiego], choć naruszało obowiązki pracownicze, to nie nosiło w sobie ciężaru uprawniającego do stwierdzenia, że było to szczególnie rażące naruszenie. Nie sposób natomiast zaprzeczyć istotności naruszenia prawa przez pozwanego [czyli Centrum Kultury], który wbrew treści art. 25 ust. 2 ustawy o samorządzie gminnym wypowiedział powodowi stosunek pracy”.
Od wyroku pierwszej instancji odwołało się Centrum Kultury, jednak Sąd Apelacyjny w Szczecinie podtrzymał wyrok.
Cały art. można znaleźć:
http://www.gazetachojenska.pl/gazeta.php?numer=13-19&temat=5
Odpowiedź Sławomira Błęckiego (pisownia oryginalna):
Nie chciałem epatować lokalnej opinii publicznej swoją sprawą, uważałem to za niepotrzebne odwracanie uwagi od spraw znacznie istotniejszych. Zrobił to jednak za mnie R.Ryss (…). Chcąc nie chcąc, muszę się do tego jakoś odnieść. Dlaczego w ogóle z nim polemizuję? Po to, aby pomóc komuś, kto znalazł się w podobnej sytuacji i ostrzec tych, których to czeka, bo jesień będzie chyba dosyć gorąca (…).
Do rzeczy
Ryss pisze o zakończonym, wygranym przeze mnie, niemal czteroletnim postępowaniu w sądzie pracy przeciwko Centrum Kultury w Chojnie tak: „wyrok nakazuje wypłacić zaległe wynagrodzenie (ok. 70 tys. zł)”. (…) Sąd zasądził na moją rzecz nie 70, tylko, jak dotąd, 58.781,70 zł. Skąd Ryss wziął owe 70 tys.? Może chciał napisać, że WSZYSTKIE koszty tego postępowania, jakie poniosła gmina to w sumie taka (a może większa) 70-cio tysięczna kwota?
A wystarczyło aby w tej i pozostałych kwestiach skontaktował się ze mną (…). Moja sprawa rozpoczęła się w sierpniu 2009 roku, kiedy to, po bezprawnym zwolnieniu mnie, pozwałem Centrum Kultury w Chojnie, żądając przywrócenia do pracy i zapłaty. Najpierw, po bodaj jednej czy dwóch rozprawach w Rejonowym Sądzie Pracy w Gryfinie, pełnomocnik Centrum Kultury, z niewiadomych przyczyn wystąpił o zmianę sędziego, ale wniosek ten został przez sąd odrzucony. Procedura wydłużyła się o parę miesięcy.
Następnie sąd zaproponował ugodę. Wraz z moim mecenasem przystaliśmy na to, wyrażając gotowość dialogu, ale bez jakiejkolwiek reakcji drugiej strony, choć sprawa mogłaby się zakończyć, plus minus, w ciągu jednego roku.
W międzyczasie zlikwidowano Rejonowy Sąd Pracy w Gryfinie i sprawa trafiła do Szczecina – kilka kolejnych miesięcy straconych. W grudniu 2011r. sąd nakazał mi sprecyzowanie wysokości roszczenia, które na dzień 31 grudnia 2011r. wynosiło już owe 58.781,70 zł. I znowu można było ją zakończyć już wtedy porozumieniem stron i wzajemnymi ustępstwami, ale, jak mówi piosenka, do tanga trzeba dwojga. Wreszcie, korzystny dla mnie wyrok w pierwszej instancji zapadł w czerwcu ubiegłego 2012 roku. Również i wtedy można było definitywnie sprawę zakończyć.
Jednak CK złożyło apelację, a czyniąc to musiało wpłacić na rzecz sądu procent od zasądzonej kwoty. CK złożyło więc wniosek o zwolnienie z tej opłaty. Sąd ten wniosek odrzucił. CK złożyło zażalenie na tę decyzję sądu. Sąd odrzucił również zażalenie, a CK i tak musiało wpłacić ową kwotę. W efekcie apelacja, która standardowo trwa, plus minus, 3 miesiące, trwała bez mała rok, cała sprawa niemal 4 lata (…). Czy komuś, a jeśli tak, to komu i z jakich powodów zależało na jej przeciąganiu? – tego Ryss nie docieka.
Odrobina prawnej kazuistyki
Ryss przytacza powyrywane z kontekstu fragmenty uzasadnienia sądu I instancji, które miałyby mnie kompromitować? Uzasadnienia piszą sędziowie, oni też są ludźmi, mogą popełniać błędy, a ja mam prawo z niektórymi sformułowaniami tam zawartymi całkowicie się nie zgadzać. Sąd w swoim uzasadnieniu pominął zupełnie polityczny kontekst mojego zwolnienia oraz cały splot wydarzeń o charakterze mobbingu, które miały miejsce w CK i do niego doprowadziły.
A dlaczego pominął? Jako radny byłem pracownikiem pracy chronionej. I dla ochrony moich praw, w tym konkretnie postępowaniu, w tych konkretnych okolicznościach, dla zaoszczędzenia czasu i aby postępowanie nie przerodziło się w długotrwały (jak ironicznie określają to w swoim żargonie prawnicy) „proces stulecia” - wystarczyło skorzystanie z przepisu o ochronie pracy radnego, bez szczególnego zwracania uwagi sądu na owe inne okoliczności.
Przepis ten nakazuje, aby pracodawca, chcąc radnego zwolnić, uzyskał akceptację rady. Daje to radnym minimum bezpieczeństwa, zwłaszcza w takich małych i specyficznych środowiskach, jak chojeńskie, aby mogli pełnić swój mandat w miarę bez nacisków i obawy o utratę pracy. Miałem pełne prawo z tego mechanizmu skorzystać, co w ustnym uzasadnieniu, po ogłoszeniu wyroku na rozprawie apelacyjnej, podkreśliła z naciskiem sędzina sprawozdawca w Sądzie Okręgowym w Szczecinie.
Ówczesny, piętnastoosobowy skład Rady Miejskiej w Chojnie, przy dwóch głosach wstrzymujących się (Wojciech Fedorowicz i Barbara Andrzejczyk) i jednym nie biorącym udziału w głosowaniu (niżej podpisany), nie wyraził zgody na zwolnienie mnie z pracy, choć sprawa była wnikliwie badana najpierw przez komisję rewizyjną, a następnie wszystkich radnych. I podkreślam: z wieloma z nich wcale nie byłem jakoś szczególnie blisko politycznie spokrewniony, nierzadko kłóciliśmy się i mieliśmy bardzo różne poglądy w wielu kwestiach. Ale ci ludzie po prostu podjęli uczciwą, rozważoną w sumieniach decyzję, za co należą się im słowa uznania.
Bo tamta rada, pomimo wielu wpadek, potknięć i pomyłek była ciałem faktycznie NIEZALEŻNYM. Jak jest z tym w Chojnie dzisiaj, niechaj każdy odpowie sobie sam – a w ocenie pomoże przypadek niezależnego i niepokornego radnego Rafała Skrzypka, któremu (…) obcięto część godzin pracy w szkole.
Należy podkreślić: od początku było wiadomo, że zwalniając mnie bez zgody rady, GMINA ŁAMIE ZAPISY PRAWA, dlatego, już na samym starcie sądowych potyczek, jej sytuacja była bardzo słaba i w zasadzie przesądzona. Świadomość tego faktu musieli mieć ludzie, którzy tę bezprawną decyzję podjęli, bo chyba należy wykluczyć ich nieświadomość?
Kontekst polityczny
No dobrze, powie ktoś, ale gdybyś nie był radnym, to nie korzystałbyś z ochrony, sąd nie przywróciłby cię do pracy i nie zasądził wypłaty (…).Tylko że każdy, kto posłuży się zdrowym rozsądkiem, zda sobie sprawę z tego, że gdybym nie był radnym, to po pierwsze nie zajmowałbym się sprawami związanymi z pełnieniem tej funkcji i, co za tym idzie, nie byłbym narażony na wynikające stąd zagrożenia i nieprzyjemności. Bo wiele z tych spraw było dosyć nieprzyjemnych i należy je tu pokrótce przypomnieć.
Kto pamięta dziś o protokole komisji rewizyjnej z kontroli w Centrum Kultury, którym kierował wówczas Tadeusz Mazur, człowiek, który samodzielnie/samowolnie (???) podjął decyzję o zwolnieniu mnie wbrew prawu?
Ktoś w tamtym czasie, komentując gospodarkę finansową tej placówki porównał ją do „pralni pieniędzy” i w mojej ocenie było to porównanie naprawdę bardzo eleganckie. Warto przypomnieć ile środków i w które strony przez nią wtedy przepłynęło i myślę, że kiedyś zostanie to przypomniane.
Byłem członkiem komisji rewizyjnej i widziałem te rzeczy na własne oczy. A jako że zwracałem radzie uwagę na to, co - za wiedzą i akceptacją burmistrza A. Fedorowicza i zastępcy W. Długoborskiego - się tam dzieje; że głosowałem przeciwko wielu ich niedoważonym decyzjom, za nieudzieleniem absolutorium budżetowego, przeciwko zaciąganiu kolejnych pożyczek, za likwidacją zbędnego stanowiska zastępcy dyrektora i przykróceniem finansowego rozpasania ówczesnego kierownictwa CK, przeciwko utworzeniu stanowiska sekretarza gminy etc., dlatego musiałem dostać po grzbiecie. I to właśnie te fakty - a nie dzienniczki, czy niepodpisanie przeze mnie kuriozalnego zakresu obowiązków – były rzeczywistą przyczyną mojego zwolnienia.
Ktoś podjął decyzję (Mazur? jego bezpośredni przełożony Długoborski? Fedorowicz? De La Torre, czy cała czwórka?) że, nawet ryzykując przegraną w sądzie, trzeba pokazać kto tu rządzi, postraszyć innych radnych, pozbyć się niewygodnego człowieka z instytucji stanowiącej zaplecze burmistrzów.
Nawet za cenę kilkudziesięciu tysięcy złotych, które dla władzy tak bogatej gminy to drobiazg, i które przecież to nie władza wypłaci z własnych kieszeni.
Znamiona mobbingu
Zanim mnie wyrzucili, zaczęły się podchody, presja psychiczna, sianie propagandy wśród ludzi z zewnątrz, mobbing czyli judzenie, napuszczanie i szczucie na mnie innych pracowników (…).
Nagle, po dwóch latach mojej pracy bez zakresu, dyrektor Mazur doznał olśnienia i stworzył ów wielostronicowy zakres obowiązków, którego nie podpisałem. Miałem w nim być muzykiem, plastykiem, tancerzem, kronikarzem gminy, organizatorem koncertów, wystawiennikiem, badaczem kultury ludowej, pozyskiwaczem sponsorów, dyrektorem, rzecznikiem prasowym, sekretarką, informatykiem, księgową, koordynatorem pracy świetlic, szkół i sołectw, firmą reklamową itepe, itede… – można powiedzieć, że mój zakres to był w zasadzie przepisany statut CK. Gdybym go podpisał, zwolniono by mnie za niewywiązywanie się z obowiązków służbowych, kto wie czy nie z klauzulą dyscyplinarną. Zaczęło się nękanie pismami, upomnieniami, druczkami, notatkami służbowymi etc. – każdy, kto zna T. Mazura i jego ówczesną współpracowniczkę (…) jako zwierzchników, wie o czym mówię. Jeden z radnych badających moją sprawę przed głosowaniem w radzie, widząc te druczki, donosy, „kwity” stwierdził: miałem do czynienia ze służbami, ale czegoś takiego nie widziałem w życiu.
Taki stan dręczenia trwał ponad pół roku bez jakiejkolwiek próby normalnego, cywilizowanego, ludzkiego załatwienia sprawy. Nikt z decydentów nie przejmował się też faktem, że miałem dwoje nieletnich dzieci i byłem jedynym żywicielem rodziny. Kosztowało mnie to trochę zdrowia, ale wytrzymałem i nie dałem się sprowokować ludziom podłym.(…)
I odpowiadając na pytanie Ryssa, co by było gdyby babcia miała wąsy, a ja nie byłbym radnym, powiem: gdybym nie był radnym, to najprawdopodobniej wcale nie doszłoby do mojego zwolnienia, i raczej należałoby spytać, czy w ogóle zostałbym zatrudniony. A to pytanie należałoby zadać tym, którzy mnie wówczas zatrudniali, a potem zwalniali.
Ale gdybym nie był radnym, a doszłoby do zwolnienia, to w sądzie podniósłbym te właśnie okoliczności: perfidnej, chamskiej, płaskiej, prymitywnej przemocy psychicznej w wykonaniu żałosnych „elit” chojeńskiej władzy.
Dałem rady
Jak to się mówi - dałem rady. Pomogli mi dobrzy, porządni ludzie, którzy wyciągnęli przyjazną dłoń, gdy zostałem bez środków do życia: Stefan Tarnowski, pracownicy SETPOL-u, z którymi spędziłem wiele dobrych chwil, i z którymi tak ciekawie i zarazem dramatycznie splotły się nasze losy i wiele innych życzliwych osób, których w Chojnie nie brak. Nie wstydzę się o tym mówić, bo rzeczy dobrych nie należy się wstydzić. Kilka miesięcy temu urodziło mi się trzecie dziecko, śliczna córeczka, jestem więc szczęśliwym młodym tatusiem w średnim wieku, mam rodzinę, którą kocham. I bez względu na wszystko, co tam sobie wobec mnie planują lokalni mocarze - dam rady.
Sławomir Błęcki
Napisz komentarz
Komentarze