Przyszli. Trochę radośni, trochę onieśmieleni. Popularna salka katechetyczna. Tylko jakaś taka inna. Koledzy, ale również jacyś jakby nie ci sami. Niecodzienni, odświętni. Usiedli. Nie czekali na pierwszą gwiazdę, ta gdzieś zginęła w dzieciństwie. Posłuchali słów księdza proboszcza, księdza prałata. Słów mądrych jak życie. Pomyśleli co było, a co bezpowrotnie minęło. Z czyjej winy i z czyjej woli. Zasiedli do tradycyjnych potraw, szczęśliwi w tym magicznym, choć krótkim szczęściu. Uroczyści, wyciszeni. Nie wszyscy, pewnej kobiecie zaszumiał wcześniejszy alkohol. Człowiek w brązowym swetrze nuci starą, dawno zapomnianą kolędę. Chciałby ją zaśpiewać. Ale nikt nie chce słuchać. Ten wesoły chce mieć swoje zdjęcie. Na pamiątkę, a ten w szarej koszuli wspomina dom, rodzinę, tylko gdzie to jest? Kiedy to było? Potrawy znikają ze stołu. Panie intonują kolędy. Ktoś próbuje śpiewać „Bóg się rodzi, moc truchleje”. Tutaj nikt się nie rodzi i nikt nie truchleje. Powoli pustoszeje sala. Obok stołu już puste krzesła. Wyszli syci, z zawiniątkiem na potem. Tylko dokąd pójdą? Ci samotni mają może jakiś kąt. A gdzie pójdą ci bezdomni? Ławki w parku zimne i nieprzyjazne. Drzwi w żadnym domu raczej się nie otworzą. Samotność i bezdomność idą donikąd.
Nie wszyscy bezdomni mają ochotę zmienić swoje życie. Nie wiadomo czy jest im z tym dobrze, czy po prostu się przyzwyczaili. Ale jak by to nie było, bezdomność jest i tragiczna, i bardzo smutna. Każda istota na tym świecie powinna mieć swój skrawek ziemi pod dachem. A oni poszli.
A do następnej kolacji taki długi czas…
TWS
Napisz komentarz
Komentarze