Dziś Święto Policji. W związku z tym prezentujemy tekst Tamary Szymańskiej, która rozmawiała z Czesławem Turkiewiczem, policjantem na emeryturze.
-To nie takie proste w kilkudziesięciu słowach streścić trzydzieści lat swego życia. Przeleciało jak z bicza strzelił. Ile to miesięcy, ile tygodni, dni… Były sprawy i proste, i trudne, ale zawsze z ludźmi. Kochałem swoją pracę i gdyby nie konieczność, chętnie pracowałbym do dziś -opowiada pan Czesław Turkiewicz, policjant na emeryturze.
Pan Czesław pochodzi z Górnego Śląska. Po skończeniu szkoły górniczej i krótkim okresie pracy w kopalni zgłosił się do wojska. W ten sposób znalazł się w Szczecinie w jednostce inżynieryjno-budowlanej. Ten okres swego życia wspomina z dużym sentymentem. Potem szkoła podoficerska i mundur zielony zmienił na szaroniebieski.
-W życiu młodego człowieka wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie. Ani się obejrzałem jak zostałem dzielnicowym. Był rok 1969. Mój posterunek w Pniewie obejmował bardzo duży teren, ale najważniejsza w tym była budująca się Dolna Odra. Zadaniem moim i moich ludzi była ochrona, obsługiwanie budującej się elektrowni. Na wszystko trzeba było mieć oko. Musiałem zapewnić bezpieczeństwo na terenie budowy. Ścigać złodziei, a w owym czasie nawet najmniejszy element związany z elektroniką był łakomym kąskiem. To były czasy, kiedy o komputerach jeszcze nikt nie słyszał. Bywało, że maszynę do pisania woziłem w bagażniku. Potrzebne dokumenty wypełniałem to na posterunku, to w przyznanym mi pokoiku w biurze przyszłej elektrowni. Byłem dzielnicowym, a wiadomo, że to taki ktoś, kto jest zawsze w samym centrum spraw „człowieczych”. Pogodzić skłóconych sąsiadów, przemówić do rozsądku facetowi „od kieliszka” czy poszukać krowy, która gdzieś zaginęła. Mimo ogromu pracy jakoś sobie radziliśmy. Oprócz spraw czasem śmiesznych, były i trudne, i tragiczne. Pamiętam wypadek, jaki się zdarzył na budowie. W pewnej chwili zerwała się jadąca winda. Zginęło sześć osób. Tego się nie zapomina – wspomina pan Czesław.
Po zakończeniu budowy Dolnej Odry pan Turkiewicz przeniósł się do Gryfina, gdzie pracował w wydziale kryminalnym. A następnie był dyżurnym. No a teraz emerytura.
-Odchodzić było żal. Lubiłem tę pracę. Może i jest niewdzięczna, może niedoceniana, ale potrzebna. Ta praca ma bardzo specyficzny charakter. Bronimy prawa, bronimy ludzi. W naszej pracy nie ma określonego czasu. Moje pokolenie nie szło do pracy, szło na służbę – mówi pan Czesław.
Dziś patrząc na tego st. sierżanta sztabowego trudno dopatrzeć się w nim emeryta. Jest pełen energii, cały czas ma kontakt ze służbą czynną. Jest przewodniczącym Stowarzyszenia Emerytów i Rencistów w KPP w Gryfinie i członkiem Zarządu Wojewódzkiego Stowarzyszenia. Ma działkę i domek w Wełtyniu, więc na brak pracy nie narzeka.
-W naszej służbie jest coś nieuchwytnego, jak w wierszu kolegi Włodzimierza Świderskiego. Wiąże nas ze sobą stara przecież drużba co jest ozdobą, która nas wśród innych wyróżnia dodaje Czesław Turkiewicz, kończąc swą opowieść.
Napisz komentarz
Komentarze